czwartek, 27 września 2007

Aktywny tydzień (niedziela-czwartek)

Niedziela nie była tak bardzo aktywna, bo kiedyś trzeba było odespać. Nie mam pojęcia kiedy się obudziłem i co wtedy robiłem, więc widać nie było to nic ważnego. Za to od poniedziałku zaczęły się imprezy integracyjne w Casa de Estudante (to budynek samorządu studenckiego) Pierwszego dnia była zwykła jakby to nazwać - dyskoteka. Mimo, że celem tego przedsięwzięcia było poznanie erazmusów ze sobą, wszyscy się już znali. Choćby z imprezy Juliana i Ricarda:P Z resztą każdy i tak bawił się w swoim gronie. Ja tym razem padłem jakoś w okolicę Ani i Marii (to takie dziewczyny, które były tu na praktykach i niedługo wyjeżdżają). Widać je na niejednym zdjęciu:) Tym razem też zwinęliśmy się dość wcześnie, bo One miały rano pracę, a ja byłem jakoś zmęczony po bieganiu i po całym dniu. Mimo to było bardzo miło.
Wtorek za to nie był zwykły. Cały dzień zleciał mi jakoś na przygotowaniu do egzaminu, zajęciach z Portugalskiego (ostatnich) i jedzeniu:P Wieczorem zaczęła się zupełnie kiepsko zapowiadająca sie impreza. Do jedzenia świniak, ale w tak małych porcjach, że wszyscy byli niezadowoleni. Ludzi mało, kiepska muzyka. Wszyscy chcieli iść do domu. Wtedy na scenę weszła Tuna Aveiro kobiet. Po ich występie wszyscy chcieli iść do domu jeszcze szybciej:P Sytuację uratowała Tuna Aveiro mężczyzn (pierwsza). Po ich występie ludzie zaczęli się wahać, czy iść czy nie iść. No ale jakoś tłuszcza zaczęła sie zbierać i przybyło różnych narodów z całego świata. Na scenę weszła Tuna Aveiro. Taka już prawdziwa i najlepsza. Okazało się, że warto było czekać. Niesamowoty koncert, fajna muzyka i masa zabawy. Generalnie grają, tańczą, skaczą, bawią publiczność (szkoda, że po Portugalsku:P). Śpiewają muzyke Portugalską, Hiszpańską (taką jak na filmach gra facet w sombrero na ulicy jakiegoś brudnego miasta w Hiszpanii). Trochę widać na filmach, które są w internecie. Kiedy skończył im się czas na scenie, zeszli pokornie do widowni i zaczęli grac wśród widowni. Coś nie do opisania:) Dłuugo grali, nie doczekałem końca - poszedłem do domu spać:P

trzecia impreza integracyjna nie wyszła zbytnio, bo wiele ludzi nie poszło, przynajmniej nie my, bo okazało się, że żegnamy kolegę Frana z Hiszpanii, który wyjeżdża jutro. Tak więc Wieczorek pożegnalny odbył się w kuchni Bloco Oito.

Dziś żegnania Frana część druga;) Nie musimy jutro wstawać, więc jedziemy do Coimbry. Chyba 5 osób. A potem to już tylko będę odpoczywać. Koniec końców od poniedziałku zajęcia...

środa, 26 września 2007

Aktywny tydzień (piątek, sobota)

Tyle się w tym tygodniu dzieje, że nawet tego nie zmieszczę w jednym poście. Zacznę może od piątku. W związku z tym, że przyjechali wreszcie wszyscy erazmusi nasz "Zarząd Akademika" w składzie Julian i Ricardo postanowił zrobić własną imprezę integracyjną nie bacząc na plany Samorządu Studenckiego. Ku naszemu zdziwieniu przyszło bardzo dużo ludzi. Ile - nikt nie wie, jedni przychodzili, drudzy wychodzili. Na moja oko było w sumie około 100, więc z jednej kuchni w Bloco Dois przenieśli się na dwór później do Bloco Tres, na korytarze itp. Do picia Organizatorzy zapewnili beczkę sangrii (widać na zdjęciach na picasie:P) Mam tylko nadzieję, że to wiadro nie było wcześniej używane do śmieci;) Z imprezy zwinęliśmy się szybko, mimo, że nawet nie zdążyliśmy się ze wszystkimi przywitać, bo mnożąc liczbę ludzi razy mniej więcej 5 min dla każdego na powiedzenie jak się nazywam, skąd jestem, co studiuję na dodatek wszystko w różnych językach - angielskim, polskim, portugalskim, brazylijskim:P, hiszpańskim, angielsko-portugalskim, polsko-czeskim, portugalsko-hiszpańskim i innym niezidentyfikowanym dałoby mniej więcej 10h mówienia. A następnego dnia wycieczka.
Jak to bywa portugalskim zwyczajem João się spóźnił, ale zupełnie nie po Portugalsku znów nas zawiadomił. Okazało się bowiem, że w sobotę Car-rental otwarty jest od 8.30 (wycieczka miała się zacząć o 8). Suma sumarum wyjechaliśmy por volta de (około) 9.45;) Wszyscy inny erazmusi pojechali na plażę, a my do Historycznych Wioch. Brzmiało mało zachęcająco, ale okazało się na prawdę super:)

Pierwszy przystenek - Vouzela, nie Venezuela. Oczywiście śniadanko zjedzone w Pastelarii, na deser specjalny przysmak Vouzelski - Pastele de Vouzela:P Jest to coś w stylu bardzo delikatnego ciasta francuskiego z Ovos Molhos w środku (czyli masa jajeczna z cukrem) no i posypane cukrem jak widać na zdjęciu. Vouzela to małe, ale miłe miasteczko, ze znanym mostem kolejowym i paroma innymi zabytkami. Szybko się stamtąd zwinęliśmy, żeby jechać na obiad do drugiego miasta;P Na almoço (lunch) pojechaliśmy do Trancoso. Miasto niesamowicie zbudowane. Całe miasteczko mieści się w starym forcie i o dziwo nie jest chyba specjalnie rozbudowywane, żeby zachować wygląd fortu. Niesamowicie wygląda jak jedna ściana domu łączy się z murem obronnym i 20 metrów dalej jest wieża strzelnicza. Do tego ludzie używają murów do różnych celów jak na przykład wieszanie prania (jak widać na zdjęciu). Coś na prawdę niesamowitego. Lunch zjedliśmy w bardzo miłej restauracji, gdzie obiady były na prawdę gigantyczne. Muszę się przyznać, że nie zjadłem wszystkiego, a tutaj to dla mnie rzadkość. Do tego (jak zwykle) podali wino, tym razem własnego pędzenia:P z namalowanym na butelce napisem Vinho da Casa czyli "Wino domowe". Obiad po prostu rewelacja, nie wiem co jedli inni, ale ja wziąłem świniaka z frytkami i ryżem (śmiesznie, nie?) był nie-sa-mo-wi-ty.
Po Trancoso przemieściliśmy się do następnej wioski gubiąc się po drodze. Jechaliśmy drogą przez jakieś pustkowia. Czułem się jak na amerykańskich filmach, gdzie bohater jedzie po pustej drodze przez stepy, sawanny i pustynie;P Następny przystanek to Marialve. Wioska położona na szczycie góry cała zbudowana z kamienia, otoczona murami obronnymi i zachowana jakby od 15 czy 14 wieku. Mimo to ludzie nadal tam mieszkają. Można nawet wynająć sobie pokój za 200 euro za noc;-o Ale gdybym miał za duzo pieniędzy to właśnie tam bym sobie pozwolił nocować. W każdych drzwiach wiszące koraliki, psy walające się po ulicach, kaktusy jak na pustyni, róże rosnące na murach, a wszystko w górach:) Coś pięknego.
Następnie odwiedziliśmy miasteczko, którego nazwy nie pamiętam, ale przeszliśmy kawał drogi przez sady Oliwkowe, migdałowe, kasztanowe, winogronowe i inne takie żeby zobaczyć widok na dolinę Douro. było warto, bo widok na prawdę ładny, niestety byliśmy już dość późno, więc słońce zaczęło zachodzić. Jedna rzecz, która na nas czekała to testowanie wina w Castelo Rodrigo. Castelo Rodrigo to kolejny zamek na szczycie góry, zachowany jakby nietknięty od wieków. gród wokół zamku nadal jest zamieszkały, ale bardziej komercyjny niż w Marialve. Tam weszliśmy do braku na testowanie wina. Trafiło nam się, bo dostaliśmy wino, które zajęło drugie miejsce w konkursie win na półwyspie Iberyjskim. Do tego mogła to być nawet ostatnia butelka w Portugalii:) Ja się widocznie na winach nie znam, bo mi nie smakowało. Wszystko to odbyło się przy dźwiękach gitary, na której grał Milosz i z widokiem na miasteczka w nocy. Na prawdę miło:)
No a potem do domu, jak zwykle wylądowaliśmy ok. 24..

O kolejnych dniach napiszę później, bo teraz muszę wyjść. Może jutro, może pojutrze:)

czwartek, 20 września 2007

Happy days

Zaraz zbliża się trzecia wycieczka, a ja nawet nic nie napisałem o drugiej. Zdjęcia już dawno są na picasie, a nawet nie wiecie co oglądacie:P Então... Jak to zwykle bywa z Portugalczykami João Wysłał nam sms, że będzie pół godziny później. Co prawda większość nie wysyła nawet smsa, bo to u Nich normalne, że są wszędzie 30 minut później. On wiedział jednak, że jesteśmy z innych krajów gdzie trochę bardziej dba się o czas. Zanim się ruszyliśmy spod rektoratu minęło następne 30 minut, więc w rezultacie wyjechaliśmy około godziny 9. Nasz wesoły van marki Hyundai pojechał autostradami do Porto.
W Porto zjedliśmy znów pyszne śniadanko w Pastelarii. Jak zwykle po "Portugalsku" - Croissanty, kawę i jakieś inne Pastele. Zastanawia mnie cały czas dlaczego Croissanty są "typowym Portugalskim śniadaniem"... Tym razem miejsce było położone nad samym oceanem, więc zrobiliśmy zaraz potem kilka zdjęć i pojechaliśmy dalej do Bragi. Braga pięć lat temu została uznana za najmłodsze (pod względem wieku ludności) w Europie, a jednocześnie jedno z najbardziej religijnych. Na 200 tys mieszkańców przypada ok. 300 kościołów.
Braga jest ładna. Główna ulica zaczyna się wielką bramą wjazdową zbudowaną cholernie dawno temu pewnie przez jakiegoś króla - tego nie wiemy. W centrum jest olbrzymia katedra pełna zdobień, złota i innych bogactw.
Z katedry poszliśmy znów jeść;) Restauracja może nie była tak ekskluzywna jak w Guimarães, ale jedzenie dorównywało smakowo. Ba, kelner nie podawał menu, tylko wymieniał wszystkie dania z pamięci:P Z tego podobny ona słynie. Z resztą jest bardzo dziwnie zbudowana. Wszystkie stoliki, które służą do jedzenia i nie są na zewnątrz tworzą jakby bar. Więc wszyscy ludzie siedzą przy barze, za którym biegają kelnerzy i gadają menu z pamięci. Tym razem nie powiem co było do jedzenie generalnie, bo każdy zamówił coś innego. Ja wziąłem Piscinie (to jakaś ryba. Gdy poprosiłem o wytłumaczenie, to dowiedziałem się, że to jakby karp, ale żyje w morzu i jest większy - cokolwiek mogłoby to znaczyć). Então, wziąłem Piscinie z ananasem i śmietaną do tego purre. Było pyszne;) Na deser lokalny przysmak Pudin de Bade Prista (czy jak to się tam pisze). Jak widać na zdjęciu kawałek nie był duży, ale większego bym nie zjadł. Jest to mniej więcej żółtko jajka z mąką, cukrem, miodem, curem, cukrem, cukrem, i miodem posypane cukrem. Może zapomniałem jakiegoś składnika... W życiu nie jadłem nic słodszego. Do picia dla wszystkich wino (jak zwykle:P) Tym razem jakieś różowe, nazwy nie pamiętam ale chyba też jakieś regionalne. Obiad jak zwykle zajął prawie 2 godziny (razem z n-tą kawą João), więc prostą z restauracji musieliśmy isć do Happy Vana i jechać dalej. Następnym przystankiem miało być Gerês - park narodowy. Droga była kręta. Na szczęście udało się dojechać. W Gerês wybraliśmy się po części na dziko, po części szlakiem w góry. Szliśmy wzdłuż strumienia, który tworzył niesamowite wodospady i jeziorka. W jednym z Nich nawet się wykąpaliśmy zanim poszliśmy dalej. Było na prawdę super. I muszę powiedzieć, że to chyba jedne z najpiękniejszych gór jakie widziałem. Ładniejsze są może Alpy;) Na górze postój i powrót. Już byliśmy spóźnieni do Aveiro, ale postanowiliśmy zatrzymać się jeszcze nad jeziorem żeby coś zjeść i dać João wypić n+1 kawę co zajęło nam następną godzinę. Stwierdzając, że tak czy inaczej będziemy spóźnieni do Aveiro wjechaliśmy jeszcze do Castelo de Bom Jesus żeby zobaczyć Bragę z góry nocą i "magiczne" miejsce gdzie samochód sam wjeżdża pod górę. Czy to złudzenie optyczne czy Faktycznie jakieś skały magnetyczne jak mówią niektórzy - nie sprawdziliśmy, bo nie mieliśmy poziomnicy (poziomicy?). Ale wjeżdżał. Tamże João wypił n+2 kawę i pojechaliśmy już prawie bezpośrednio do domu. W akademiku wylądowaliśmy o 24.
Niektórzy poszli na imprezę, ale to już było dla mnie za dużo:P Swoją drogą ilość imprez w ciągu tygodnia jest tutaj wprost proporcjonalna do ilości dni w tymże, więc trzeba mocno selekcjonować, jeśli chce się normalnie funkcjonować.

To by było na tyle o wycieczce. Jeśli chodzi o sprawy bardziej codzienne, to pogoda się popsuła - padało przez 20 min. Ale teraz znów 30 stopni;) Poza tym odkryłem, że Brazylijczycy to chyba najsympatyczniejszy naród z tych co do tej pory poznałem. Ułożyłem sobie plan zajęć. Nie chcę nikogo denerwować, ale mam zajęcia w poniedziałki i czwartki i dwie godziny od rana we wtorek. W sumie aż 14 godzin + portugalski. Co daje mi w tym semestrze 36 punktów ECTS:P
Poza tym to bardziej się tu obijam niż pracuję. Na razie czuję się jak na wakacjach. Takie Happy Days - jak w temacie.

Pozdrawiam wszystkich tak gorąco jak jest teraz w moim pokoju po zachodniej stronie budynku o godzinie 5.40. Ate logo!

niedziela, 9 września 2007

Początki

Tak tak... długo nie pisałem, wiem. Czuję się winny, możecie przygotować dla mnie jakąś karę;) Niestety od jakiegoś czasu miałem problemy z dostępem do internetu, więc nawet nie miałem jak pisać.
W Aveiro jestem od tygodnia i jednego dnia, czyli 8 dni, co daje 192 godziny, biorąc pod uwagę godzinę przyjazdu jest to dokładnie 193,5. Łatwo policzyć, że przebywam tu 11 610 minut. Po odjęciu 5 minut (jest 21.25 a nie 21.30 jak przyjąłem przy poprzednim obliczeniu, żeby zaokrąglić) mamy 11 605. Po użyciu kalkulatora otrzymujemy 696 300 sekund. Właśnie tyle (plus minus) jestem w Aveiro.
Pierwsze wrażenie z miasta... Myślałem że będzie większe. Niemniej jest piękne. Uniwersytet zajmuje bardzo duży obszar na wyjeździe z miasta. Akademiki, są położone przy całym kampusie. Z okna mam widok na parkingi i rektorat.
Pierwszego dnia po baaaardzo długiej podróży z wieloma przesiadkami dojechaliśmy ok godziny 20 na miejsce. Na szczęście okazało się, że nasze klucze zostały przekazane do ochrony rektoratu, żebyśmy mogli się wprowadzić zaraz po przyjeździe. Odłożyliśmy walizki i poszliśmy coś zjeść. W centrum miasta znajduje się tzw Forum Aveiro. Jest to pasaż handlowy, wielkością dorównujący Galerii Łódzkiej. Tam właśnie zjedliśmy nasz pierwszy portugalski obiad. Restauracja, której nazwy teraz nie mogę sobie przypomnieć serwuje obiad za 5,99 euro, polegający na tym, że otrzymujesz tależ i wkładasz na niego co chcesz i ile chcesz. Co tu dużo mówić - najadłem się. Wracając jeszcze na chwilę do podróży - Po raz pierwszy leciałem samolotem z telewizorami na pokładzie;)

Następne kilka dni zeszły nam na zwiedzaniu Aveiro z naszą koleżanką Kamilą, która mieszkała tutaj rok, nauce Portugalskiego i poznawaniu wielu, wielu ludzi.
W grupie kursowej mamy 7 osób:
Jennifer - Niemcy, Hamburg
Liliana - Serbia, Nowy Sad
Milosz - Serbia, Nowy Sad
Julian Walkowiak - musiałem napisać nazwisko, żeby was zmylić - Austria, Wiedeń

W pierwszym tygodniu właściwie nic ciekawego się nie zdarzyło. Co zauważyłem dziwnego...
1. Portugalczycy nigdzie się nie spieszą, a sami mówią o sobie, że się spieszą.
2. Ulice są puste do godziny 24, potem zaczyna się festa.
3. Kasjerzy w hipermarkecie sami pakują zakupy i do jednej torby wkładają max 3 rzeczy (!)
4. Piwo sprzedają tylko w małych szklankach (0,2l)

Na razie tyle, może dopiszę coś innego dnia.
Ostatni weekend spędziłem wyjątkowo dobrze. Mieliśmy jechać na wycieczkę w sobotę. W piątek okazało się, że w Torreira jest muita festa, więc pojechaliśmy. Wyprawa szalona, gubiliśmy samochody chyba z 5 razy, bo tylko nasz kierowca wiedział gdzie jechać, reszta podążała za nami;) Swoją drogą kierowcą była senhora Sara, która po angielsku rozumie, ale nie umie mówić, więc ja mówiłem po angielsku, a ona odpowiadała po portugalsku:P
Miasteczko Torreira okazało się malutkie. Całe miasto świętowało. Na ulicach powywieszane ozdoby, na głównej ulicy można było kupić o godzinie 24 wszystko - od garnków, telewizorów, mieczy świetlnych (w konkurencyjnych cenach), alkoholi, jedzenia, butów do kosmetyków. Pewnie i koń by się znalazł albo kilka granatów spod lady.

Festa była faktycznie duża. Na plaży stały dwie sceny, jakieś bary z kolorowym popcornem i żarciem. No a 50 metrow od sceny ocean:) Chcieliśmy spać tam po imprezie, wzieliśmy nawet namioty, ale okazało się, że na miejscu jest tyle tysięcy ludzi, że po prostu nie ma gdzie spać. Zatem prosto z Torreira następnego dnia poszliśmy na wycieczkę do Porto i Guimaraes.

Przewodnik Joao okazał się super-przewodnikiem. Śmiałem się prawie bez przerwy, może dzięki temu nie usnąłem po nie przespanej nocy. Najpierw pojechaliśmy do Porto, zjedliśmy śniadanie - Croisanty i kawę portugalską, obejrzeliśmy typowy portugalski rynek, gdzie baby sprzedają świerze owoce, warzywa, ryby, żywe kury i inne specjały. Przeszliśmy się jeszcze ulicami Porto, nad rzekę i do pociągu. Brzegi rzeki opadają bardzo stromo a mimo to stoją na nich domki, wygląda to niesamowicie, ale zobaczycie na zdjęciach na Picasie (mam już aparat, a poza tym mam zdjęcia od znajomych).
W Guimaraes wysiedliśmy około godziny 13.30. Kolejka górska wwiozła nas na szczt góry Penha, gdzie zjedliśmy obiad. To będzie obiad, któremu poświęcę najwięcej miejsca na tym 'blogu':
Przystawki - melon z szynką parmeńską, sery z regionu, oba krowie. Jeden był zwykły twardy, drugi pleśniowy, bardzo dojrzały. Drugi był na tyle dojrzały pleśń z wierzchu była odkrojona i w serze zanurzona była łyżka do nakładania. Oprócz tego była jakaś lokalna kiełbasa oraz specjalny przysmak - kiełbasa pieczona zroiona jakby z poszarpanego mięsa - pyszne. Do tego też lokalne danie - pierożki z mielonym mięsem w środku i bułką tartą na wierzchu. Jak przystało na elegancką restaurację podali też kraby (serio) , a do picia Vinho Verde czyli zielone wino, które jest produkowane tylko w tym regionie i faktycznie jest zielonkawe w kolorze.
Po przystawkach przyszedł czas na prawdziwe jedzenie - dwa portugalskie dania - pieczony cielak i pieczona owieczka (nie wiem jak nazywa się w Polskim młoda owca). Do tego pieczone ziemniaki i ryż (tak, tak, tutaj jedzą ziemniaki i ryż równocześnie). Jeśli chodzi o owcę, to mięso dobre, ale twarde. Za to cielak... w życiu nie jadłem tak miękkiego mięsa, po prostu rozpływało się w ustach;) No i było przepyszne.
Deser mogliśmy wybrać sami, ale wszyscy oprócz Jennifer wybrali zwykłe ciasto czekoladowe. Ciasto czekoladowe podane z owocami i w polewie było po prostu idealnym zakończeniem dla tak pysznego obiadu.
No i pierwszy raz w życiu kelner dolewał mi wino jak widział, że skończyłem lampkę;)
Na górze zwiedziliśmy jeszcze kościół, który jest cały wyrzeźbiony wewnątrz skały i pojechaliśmy z powrotem obejrzeć stare miasto, zamek i pałac króla, który sprawił, że Portugalia jest teraz dużo większa niż była kiedyś. Resztę dnia spędziliśmy czekając na pociąg w miłej kawiarni na rynku, pijąc, rozmawiając i czując się prawie jak prawdziwi Portugalczycy. Spóźniając się prawie na pociąg dojechaliśmy szczęśliwie do Aveiro. Od razu ze stacji pospieszylismy do baru obejrzeć końcówkę meczu Polska - Portugalia (oni tutaj mówią Portugalia - Polska:P). Musieliśmy się jednak kryć z naszymi uczuciami, bo była nas tylko dwójka polaków, a cały pub wypchany był jak nie trudno zgadnąć Portugalczykami;) No ale remis 2:2 był doskonałym zwieńczeniem tak miłego dnia.
Spałem długo. A dziś znów Festa festa - w Coimbrze. Tym razem zostałem w domu. Tak będzie dla mnie lepiej:P Ale niektórzy pojechali;)
A więc.. Adeus.

PS. Polecam: http://picasaweb.google.com/BananQ/