czwartek, 20 września 2007

Happy days

Zaraz zbliża się trzecia wycieczka, a ja nawet nic nie napisałem o drugiej. Zdjęcia już dawno są na picasie, a nawet nie wiecie co oglądacie:P Então... Jak to zwykle bywa z Portugalczykami João Wysłał nam sms, że będzie pół godziny później. Co prawda większość nie wysyła nawet smsa, bo to u Nich normalne, że są wszędzie 30 minut później. On wiedział jednak, że jesteśmy z innych krajów gdzie trochę bardziej dba się o czas. Zanim się ruszyliśmy spod rektoratu minęło następne 30 minut, więc w rezultacie wyjechaliśmy około godziny 9. Nasz wesoły van marki Hyundai pojechał autostradami do Porto.
W Porto zjedliśmy znów pyszne śniadanko w Pastelarii. Jak zwykle po "Portugalsku" - Croissanty, kawę i jakieś inne Pastele. Zastanawia mnie cały czas dlaczego Croissanty są "typowym Portugalskim śniadaniem"... Tym razem miejsce było położone nad samym oceanem, więc zrobiliśmy zaraz potem kilka zdjęć i pojechaliśmy dalej do Bragi. Braga pięć lat temu została uznana za najmłodsze (pod względem wieku ludności) w Europie, a jednocześnie jedno z najbardziej religijnych. Na 200 tys mieszkańców przypada ok. 300 kościołów.
Braga jest ładna. Główna ulica zaczyna się wielką bramą wjazdową zbudowaną cholernie dawno temu pewnie przez jakiegoś króla - tego nie wiemy. W centrum jest olbrzymia katedra pełna zdobień, złota i innych bogactw.
Z katedry poszliśmy znów jeść;) Restauracja może nie była tak ekskluzywna jak w Guimarães, ale jedzenie dorównywało smakowo. Ba, kelner nie podawał menu, tylko wymieniał wszystkie dania z pamięci:P Z tego podobny ona słynie. Z resztą jest bardzo dziwnie zbudowana. Wszystkie stoliki, które służą do jedzenia i nie są na zewnątrz tworzą jakby bar. Więc wszyscy ludzie siedzą przy barze, za którym biegają kelnerzy i gadają menu z pamięci. Tym razem nie powiem co było do jedzenie generalnie, bo każdy zamówił coś innego. Ja wziąłem Piscinie (to jakaś ryba. Gdy poprosiłem o wytłumaczenie, to dowiedziałem się, że to jakby karp, ale żyje w morzu i jest większy - cokolwiek mogłoby to znaczyć). Então, wziąłem Piscinie z ananasem i śmietaną do tego purre. Było pyszne;) Na deser lokalny przysmak Pudin de Bade Prista (czy jak to się tam pisze). Jak widać na zdjęciu kawałek nie był duży, ale większego bym nie zjadł. Jest to mniej więcej żółtko jajka z mąką, cukrem, miodem, curem, cukrem, cukrem, i miodem posypane cukrem. Może zapomniałem jakiegoś składnika... W życiu nie jadłem nic słodszego. Do picia dla wszystkich wino (jak zwykle:P) Tym razem jakieś różowe, nazwy nie pamiętam ale chyba też jakieś regionalne. Obiad jak zwykle zajął prawie 2 godziny (razem z n-tą kawą João), więc prostą z restauracji musieliśmy isć do Happy Vana i jechać dalej. Następnym przystankiem miało być Gerês - park narodowy. Droga była kręta. Na szczęście udało się dojechać. W Gerês wybraliśmy się po części na dziko, po części szlakiem w góry. Szliśmy wzdłuż strumienia, który tworzył niesamowite wodospady i jeziorka. W jednym z Nich nawet się wykąpaliśmy zanim poszliśmy dalej. Było na prawdę super. I muszę powiedzieć, że to chyba jedne z najpiękniejszych gór jakie widziałem. Ładniejsze są może Alpy;) Na górze postój i powrót. Już byliśmy spóźnieni do Aveiro, ale postanowiliśmy zatrzymać się jeszcze nad jeziorem żeby coś zjeść i dać João wypić n+1 kawę co zajęło nam następną godzinę. Stwierdzając, że tak czy inaczej będziemy spóźnieni do Aveiro wjechaliśmy jeszcze do Castelo de Bom Jesus żeby zobaczyć Bragę z góry nocą i "magiczne" miejsce gdzie samochód sam wjeżdża pod górę. Czy to złudzenie optyczne czy Faktycznie jakieś skały magnetyczne jak mówią niektórzy - nie sprawdziliśmy, bo nie mieliśmy poziomnicy (poziomicy?). Ale wjeżdżał. Tamże João wypił n+2 kawę i pojechaliśmy już prawie bezpośrednio do domu. W akademiku wylądowaliśmy o 24.
Niektórzy poszli na imprezę, ale to już było dla mnie za dużo:P Swoją drogą ilość imprez w ciągu tygodnia jest tutaj wprost proporcjonalna do ilości dni w tymże, więc trzeba mocno selekcjonować, jeśli chce się normalnie funkcjonować.

To by było na tyle o wycieczce. Jeśli chodzi o sprawy bardziej codzienne, to pogoda się popsuła - padało przez 20 min. Ale teraz znów 30 stopni;) Poza tym odkryłem, że Brazylijczycy to chyba najsympatyczniejszy naród z tych co do tej pory poznałem. Ułożyłem sobie plan zajęć. Nie chcę nikogo denerwować, ale mam zajęcia w poniedziałki i czwartki i dwie godziny od rana we wtorek. W sumie aż 14 godzin + portugalski. Co daje mi w tym semestrze 36 punktów ECTS:P
Poza tym to bardziej się tu obijam niż pracuję. Na razie czuję się jak na wakacjach. Takie Happy Days - jak w temacie.

Pozdrawiam wszystkich tak gorąco jak jest teraz w moim pokoju po zachodniej stronie budynku o godzinie 5.40. Ate logo!

3 komentarze:

mamuśka pisze...

świetne komentarze piszesz:))

tata pisze...

Co oznacza słowo "rapariga"?

Mateusz pisze...

rapariga - dziewczyna