środa, 26 września 2007

Aktywny tydzień (piątek, sobota)

Tyle się w tym tygodniu dzieje, że nawet tego nie zmieszczę w jednym poście. Zacznę może od piątku. W związku z tym, że przyjechali wreszcie wszyscy erazmusi nasz "Zarząd Akademika" w składzie Julian i Ricardo postanowił zrobić własną imprezę integracyjną nie bacząc na plany Samorządu Studenckiego. Ku naszemu zdziwieniu przyszło bardzo dużo ludzi. Ile - nikt nie wie, jedni przychodzili, drudzy wychodzili. Na moja oko było w sumie około 100, więc z jednej kuchni w Bloco Dois przenieśli się na dwór później do Bloco Tres, na korytarze itp. Do picia Organizatorzy zapewnili beczkę sangrii (widać na zdjęciach na picasie:P) Mam tylko nadzieję, że to wiadro nie było wcześniej używane do śmieci;) Z imprezy zwinęliśmy się szybko, mimo, że nawet nie zdążyliśmy się ze wszystkimi przywitać, bo mnożąc liczbę ludzi razy mniej więcej 5 min dla każdego na powiedzenie jak się nazywam, skąd jestem, co studiuję na dodatek wszystko w różnych językach - angielskim, polskim, portugalskim, brazylijskim:P, hiszpańskim, angielsko-portugalskim, polsko-czeskim, portugalsko-hiszpańskim i innym niezidentyfikowanym dałoby mniej więcej 10h mówienia. A następnego dnia wycieczka.
Jak to bywa portugalskim zwyczajem João się spóźnił, ale zupełnie nie po Portugalsku znów nas zawiadomił. Okazało się bowiem, że w sobotę Car-rental otwarty jest od 8.30 (wycieczka miała się zacząć o 8). Suma sumarum wyjechaliśmy por volta de (około) 9.45;) Wszyscy inny erazmusi pojechali na plażę, a my do Historycznych Wioch. Brzmiało mało zachęcająco, ale okazało się na prawdę super:)

Pierwszy przystenek - Vouzela, nie Venezuela. Oczywiście śniadanko zjedzone w Pastelarii, na deser specjalny przysmak Vouzelski - Pastele de Vouzela:P Jest to coś w stylu bardzo delikatnego ciasta francuskiego z Ovos Molhos w środku (czyli masa jajeczna z cukrem) no i posypane cukrem jak widać na zdjęciu. Vouzela to małe, ale miłe miasteczko, ze znanym mostem kolejowym i paroma innymi zabytkami. Szybko się stamtąd zwinęliśmy, żeby jechać na obiad do drugiego miasta;P Na almoço (lunch) pojechaliśmy do Trancoso. Miasto niesamowicie zbudowane. Całe miasteczko mieści się w starym forcie i o dziwo nie jest chyba specjalnie rozbudowywane, żeby zachować wygląd fortu. Niesamowicie wygląda jak jedna ściana domu łączy się z murem obronnym i 20 metrów dalej jest wieża strzelnicza. Do tego ludzie używają murów do różnych celów jak na przykład wieszanie prania (jak widać na zdjęciu). Coś na prawdę niesamowitego. Lunch zjedliśmy w bardzo miłej restauracji, gdzie obiady były na prawdę gigantyczne. Muszę się przyznać, że nie zjadłem wszystkiego, a tutaj to dla mnie rzadkość. Do tego (jak zwykle) podali wino, tym razem własnego pędzenia:P z namalowanym na butelce napisem Vinho da Casa czyli "Wino domowe". Obiad po prostu rewelacja, nie wiem co jedli inni, ale ja wziąłem świniaka z frytkami i ryżem (śmiesznie, nie?) był nie-sa-mo-wi-ty.
Po Trancoso przemieściliśmy się do następnej wioski gubiąc się po drodze. Jechaliśmy drogą przez jakieś pustkowia. Czułem się jak na amerykańskich filmach, gdzie bohater jedzie po pustej drodze przez stepy, sawanny i pustynie;P Następny przystanek to Marialve. Wioska położona na szczycie góry cała zbudowana z kamienia, otoczona murami obronnymi i zachowana jakby od 15 czy 14 wieku. Mimo to ludzie nadal tam mieszkają. Można nawet wynająć sobie pokój za 200 euro za noc;-o Ale gdybym miał za duzo pieniędzy to właśnie tam bym sobie pozwolił nocować. W każdych drzwiach wiszące koraliki, psy walające się po ulicach, kaktusy jak na pustyni, róże rosnące na murach, a wszystko w górach:) Coś pięknego.
Następnie odwiedziliśmy miasteczko, którego nazwy nie pamiętam, ale przeszliśmy kawał drogi przez sady Oliwkowe, migdałowe, kasztanowe, winogronowe i inne takie żeby zobaczyć widok na dolinę Douro. było warto, bo widok na prawdę ładny, niestety byliśmy już dość późno, więc słońce zaczęło zachodzić. Jedna rzecz, która na nas czekała to testowanie wina w Castelo Rodrigo. Castelo Rodrigo to kolejny zamek na szczycie góry, zachowany jakby nietknięty od wieków. gród wokół zamku nadal jest zamieszkały, ale bardziej komercyjny niż w Marialve. Tam weszliśmy do braku na testowanie wina. Trafiło nam się, bo dostaliśmy wino, które zajęło drugie miejsce w konkursie win na półwyspie Iberyjskim. Do tego mogła to być nawet ostatnia butelka w Portugalii:) Ja się widocznie na winach nie znam, bo mi nie smakowało. Wszystko to odbyło się przy dźwiękach gitary, na której grał Milosz i z widokiem na miasteczka w nocy. Na prawdę miło:)
No a potem do domu, jak zwykle wylądowaliśmy ok. 24..

O kolejnych dniach napiszę później, bo teraz muszę wyjść. Może jutro, może pojutrze:)

Brak komentarzy: