wtorek, 27 listopada 2007

Trochę przyjemności i rozważania informatyczne;)

Gra grą, projekt projektem, ale jednak na blog postanowiłem zajrzeć. Dziś tylko krótka notka..
Co u mnie.. dowiedzieliśmy się dziś, że połowa projektu nad którym pracowaliśmy dwa miesiące okazała się błędna i musimy to na gwałt przerabiać zanim pójdziemy na prezentację tego czegoś. Na szczęście drugi projekt przesunęli nam na poniedziałek, więc z troszkę większym spokojem zacząłem do niego podchodzić. Co nie oznacza, że nie pracuję.
Poza tym zapowiedzieli już pierwsze egzaminy.. mam tylko nadzieję, że żaden nie wypadnie akurat w tym tygodniu jak będę w Polsce, bo byłoby to średnio wygodne, żeby pisać egzamin w Portugalii będąc prawie trzy tysiące kilometrów stamtąd.
A dziś postanowiłem sobie dogodzić... Zakupiłem w Mini Preco mini croissanty, czekolade do chleba i ciastka i teraz popijając kawę z mlekiem podjadam croissanty z czekoladą, a do tego codzienna dawka programowania w C++. Nie może być lepiej:P (z tym programowaniem to żartuję;) )

Teraz jeszcze kilka żartów informatycznych i kończę:
Zastanawialiśmy się z Poznaniem (z chłopakami z Poznania) jaki jest kolejny rząd powyżej Petabajtów (jak wiadomo petabajt to 1000 terabajtów, które to z kolei równają się 1000 gigabajtów). Z braku wiedzy w tej dziedzinie wymyśliliśmy swoje jednostki. Mianowicie po Petabajtach są Wuchtobajty a potem Wdzidobajty. Dalej wymyślać na razie nie trzeba, bo prędko do takich wielkości nie dojdziemy;)

Poza tym zastanawialiśmy się, dlaczego niektóre filety mają ości, mimo, że są filetami. Doszliśmy do konstruktywnej konkluzji, że wszystko zależy od implementacji! Zakładamy, że mamy klasę Ryba, która ma zdefiniowane pole 'ości', bo ryba potrzebuje 'ości' do funkcji 'życie' i 'pływanie' i pewnie jeszcze do kilku innych. Możemy teraz rozpatrzyć dwa przypadki.

a) Poszczególne gatunki dziedziczą po Rybie, a filet dziedziczy po Gatunku.
b) Filet dziedziczy po rybie, a potem przyznawany jest mu gatunek.

Bardziej satysfakcjonuje nas warunek b) ponieważ z założenia Filetowatości Fileta nie posiada on pola 'ości', albo posiada, ale ma ono wartość FALSE. Wtedy bez względu na gatunek Filet nie będzie miał ości.

Przypadek a) oczywiście może być dobry, ale to już zależy od dalszej implementacji..
Z autopsji możemy tylko powiedzieć, że przypadek a) jest bardziej realistyczny... bo Filety z Bacalhau i z Pascady mają ości, mimo, że są filetami...

Z informatycznym pozdrowieniem!
Cout << "Mateusz";
return 0;

PS. zapomniałem jeszcze dodać, że kucharki u nas na stołówce używają implementacji b) :P

czwartek, 22 listopada 2007

Muito trabalho

Teraz z pisaniem będzie bryndza... Nie mam czasu usiąść i napisać krótkiego e-maila. Mamy z chłopakami tyle pracy, że się w głowie nie mieści.. Do niedzieli, do godziny 24:00 musimy wysłać działającą wersję Systemu Plików SOFS do profesora Borge'a czy jak mu tam na to nazwisko, a jeszcze nie napisaliśmy najwyższej warstwy tegoż. Jednocześnie do czwartku muszę napisać grę w OpenGL, która dopiero powstaje z popiołów po walce ze zmiennymi globalnymi i podwójnym buforem (nie pytajcie o co chodzi...). A tu zaraz zaczynają się egzaminy.. kiedyś trzeba wreszcie zacząć czytać te Fundamentosy Redesów (podstawy sieci) i Systemy Operacyjne.. Swoją drogą wiedzieliście, że filozofowie jedzą ryż dwoma widelcami? Dowiedziałem się tego właśnie tym Systemach Operacyjnych:P
No i duużymi krokami zbliża się egzamin z Portugalskiego, a nie bardzo umiem cokolwiek z gramatyki... Ale to jeszcze do nadrobienia.
Zatem myślę, że prędko nic więcej nie napiszę na blogu. To jest tylko taka notka kontrolna, żeby sprawdzić, czy w ogóle ktoś jeszcze tu wchodzi;)
A ja wszystko widzę w statystykach - hehehe:D Nawet mogę Wam powiedzieć, że odwiedził mnie ktoś z Włoch i z Irlandii;)

Kończę na dziś i idę generować cyferki, które później posłużą mi za punkty i ilość żyć. Idę również kompilować, debugować, renderować i robić jeszcze kilka innych dziwnych rzeczy.
Pozdrowienia z coraz bardziej mokrego i zimnego Aveiro!

środa, 14 listopada 2007

Mały słownik informatyczny;)

Dziś króciutki pościk na który już się zbieram od dawna. Materiały też zbieram od jakiegoś czasu. Zatem przedstawiam mały słownik informatyczny Polsko-Portugalski. Oto zbiór najśmieszniejszych wyrazów (w wymowie) , z którymi się spotkałem:
Windows XP - czyt. "Windosw Sziszpe"
XML - czyt. "Sziszemel"
HTML - czyt. "Egateemel"
idąc dalej tym tropem mamy:
XHTML - czyt. "Sziszegateemel"
C++ - czyt. "Ce maisz maisz"
ext3 - czyt. "Esziszte tresz"
PHP - czyt. "Peegape"

Jak przypomnę sobe więcej to napiszę więcej;)

DALEJ:

DVD - czy. "Djewiedje"
CD - czyt. "Sjedje"

Pozdrowienia!

niedziela, 11 listopada 2007

Aveiro -> Valenĉa -> Sanxenxo -> Santiago de Compostela -> Aveiro

Kolejna wycieczka i kolejne miasta na mapie Półwyspu Iberyjskiego "odptaszkowane". Tym razem jedno w Portugalii i jedno w Hiszpanii. Nie liczę Sanxenxo bo byliśmy tam 10 minut, tylko, żeby spojrzeć na plażę.
Tak więc wycieczka jak zwykle zaczęła się o paranoicznej godzinie siódmej trzydzieści. Tym razem wyjątkowo wyjechaliśmy bardzo szybko. Był tylko jeden autokar, wszyscy przyszli na czas i już po piętnastu minutach kierowca spuścił ręczny i wielkie koła drgnęły. No dobra.. wystarczy tej poecji;) Po prostu ruszyliśmy o godz. 7.45.
Miejsce przeznaczenia czyli Santiago de Compostela jak wiadomo jest z Aveiro dość daleko - dalej niż Lizbona. Więc dużo przerw nie było. Pierwszy postój dopiero przy granicy Portugalia-Hiszpania w małym miasteczku o wdzięcznej nazwie Valenĉa (nie mylić z Walencją) . Miasteczko - już trzecie w Portugalii - całe wewnątrz murów obronnych. To zbudowane wyjątkowo ciekawie - całe na planie dwunastoramiennej gwiazdy. Oczywiście całe miasto zyje z turystów, więc ceny nie dla studentów, ale przynajmniej obejrzeliśmy ładne uliczki i mury obronne. Na murach stały prawdziwe armaty (w całkiem dobrym stanie). Valenĉa jest położona na wzgórzu więc doskonale widać z Niej kawał Hiszpanii i Portugalii zarazem. Miasto było w przeszłości pierwszym fortem Portugalii w walkach przeciwko Hiszpanii. Najśmieszniej, a może najładniej wygląda to, że na murach rośnie trawa, drzewa i wszystko się jakoś tak dobrze komponuje. Długo tam nie posiedzieliśmy, bo trzeba było jechać dalej. Minęliśmy rzekę Minho i po drugiej stronie mostu byliśmy już w Hiszpanii. Jak to powiedział Joao - państwie gdzie ludzie zarabiają więcej, płacą mniej podatku, benzyna kosztuje 30 centów mniej za litr, ale za to jedzenie jest gorsze, a powietrze śmierdzi;) Z tym powietrzem to bym się nie zgodził, bo akurat Aveiro jest dość śmierdzącym miastem z powodu Rii, która jest w okolicy i wielu kanałów, które przecinając miasto roznosząc razem ze sobą zapach glonów i nieraz innych paskudztw. Następny postój wykonał się w mieście o najgłupszej nazwie jaką słyszałem, mianowicie w Sanxenxo, co czyta się "Sanszjenszu" czy jakoś tak. Postój był na prawdę krótki, bo spieszyło nam się do miejsca o wiele bardziej wartego zobaczenia niż Sanszjenszu. Około godziny czternastej dojechaliśmy do Santiago. Już z daleka widać Katedrę górującą nad miastem. Zatrzymaliśmy się niedaleko centrum i poszliśmy pieszo w stronę głównego placu. Po drodze znaleźliśmy kościół i wszyscy zaczęli mu robić zdjęcia z przekonaniem, że to właśnie jest Katedra. Okazało się, że to był fałszywy alarm;) Prawdziwa Katedra Santiago de Compostela robi dużo większe wrażenie niż ten mały kościółek po drodze. Szybko jednak doszliśmy do samej Katedry. Jest ogromna. Mógłbym nawet powiedzieć, że to "olbrzymie bydle" na początek nie wchodziliśmy do środka, bo chcieliśmy się najpierw przejść po mieście. Zobaczyliśmy kilka ładnych wąskich uliczek i skwerków, poszliśmy do parku, zjedliśmy coś i wróciliśmy na główny plac. Tam już bezpośrednio udaliśmy się zwiedzać katedrę. W środku tak jak na zewnątrz jest wielka. Wysokości ma chyba ze czterdzieści metrów, cała przepełniona złotem i srebrem jak to w kościołach bywa. Tam jednak można przejść za ołtarz, obejrzeć ołtarz od środka, a nawet zejść pod ołtarz (tam jest grób świętego Jakuba) Tak też uczyniliśmy. Nie weszliśmy tylko do środka na ołtarz, bo była za duża kolejka. Jedna rzecz, która mnie trochę zdziwiła, a trochę uradowała, to, że ludzie faktycznie tam chodzą do tego miasta. To nie jest legenda, czy opowieść o drodze świętego Jakuba. Spotkaliśmy na prawdę wielu pielgrzymów w kościele, z laskami, plecakami, a na plecakach muszlami. Po mieście też wielu chodziło. Jeden człowiek mocno nieogolony przyszedł na plac przed katedrą, usiadł na plecaku. Siedział tak i nie wierzył, że tam doszedł. Inni ludzie przyjechali na rowerach, położyli rowery na ziemi i siedzieli przed Katedrą, gapiąc się na nią zmęczonym wzrokiem. Długo tak siedzieli, też pewnie kawał drogi przejechali, żeby to zobaczyć.
Później poszliśmy do muzeum Pielgrzymów. Na pierwszym piętrze były różne pamiątki zostawione przez pielgrzymów, typowe obrania, dokumenty itp, natomiast dużo lepsze moim zdaniem było piętro drugie. Na drugim piętrze zrobiona była wystawa zdjęć z pielgrzymek. Całe pomieszczenie zrobione było na czarno miało, zdjęcia, wydrukowane były na białych kawałkach materiału i zawieszone w powietrzu, więc można było oglądać je z dwóch stron. Wszystko podświetlone od spodu dawało super wrażenie.
Drugie odwiedzone muzeum to Muzeum Galicji. Tam średnio mi się podobało, ale za to budynek w którym było muzeum był super. Między piętrami przechodziło się kręconymi schodami, które składały się z trzech poziomów schodów, czasem trzeba było się nieźle nagłówkować, żeby dojść jak dojść na które piętro, bo nie każde schody miały wyjście na każde piętro. Zdjęcia schodów można z resztą zobaczyć na picasie:) W muzeum były eksponaty z historii galicji, dużo urządzeń, przykładowe pomieszczenia gospodarcze, szkoły, sklepy itp. Najbardziej spodobała nam sie maszyna do pisania bez numeru '1'.
Stamtąd już poszliśmy do autokaru robiąc jeszcze krótki spacer po mieście wieczorem. Z Santiago nie pojechaliśmy jednak bezpośrednio do Aveiro, bo zatrzymaliśmy się w "portugalskim domu" żeby uczcić święto, które nazywa się Magusto. "Portugalskim domem" okazał sie dom rodziców Joao. Zadomem zrobili nam mini ucztę:) Były kasztany prażone i jakaś typowa portugalska zupa. Do tego Vinho Verde domowej roboty. Kilka osób postanowiło zagrać w bilard na starym stole w kańciapie Joao. My za to oglądaliśmy wszystkie jego pamiątki. A było co oglądać. Facet zwiedził pół świata. Miał kartki pocztowe z koła podbiegunowego, Z każdego kontynentu chyba (może oprócz Australii), z Polski też;) Do każdej miał jakąś historię, którą z przyjemnością nam opowiadał:P Cała ta kańciapa wyglądała jak z amerykańskich filmów, gdzie jakiś nastolatek ma kawałek miejsca w garażu, tam spotyka się ze znajomymi i trzymają tam wszystkie swoje pierdoły:P No ale wracając do jedzenia, to pierwszy raz jadłem takie kasztany i muszę przyznać, że są naprawdę dobre!

Stamtąd wyruszyliśmy po około godzinie, tym razem już bezpośrednio do Aveiro. Niestety nie było mi dane się położyć po piętnastogodzinnej wycieczce, bo poszedłem tłumaczyć pytania na systemy operacyjne..

Następna wycieczka na najwyższy szczyt lądowej Portugalii. Już nie mogę się doczekać;)

Pozdrawiam!

PS. nie mogę dodawać tych slajd-szołów, które są po lewej. Nie wiem dlaczego, ale na razie nie ma takiej opcji na Picasie.

niedziela, 4 listopada 2007

Vigo Baseball tour

Tak się złożyło, że trafiły się darmowe miejsca w pokoju hotelowym na wyjeździe drużyny baseballowej Aveiro na turniej do Vigo i przyszło nam tam pojechać. Konkretnie rzecz biorąc Arkowi i mi. Jeszcze dzień przed nie wiedzieliśmy o tym, że możemy jechać, a tu telefon, i pytanie "tak, czy nie?". Odpowiedź była prosta;)
Takim sposobem musieliśmy zrobić jeszcze małe zakupy dzień wcześniej żeby nie umrzeć w Vigo z głodu i stawić się na zbiórce o bardzo niewygodnej godzinie 6.15 przed centrum sportu University of Aveiro. Spotkaliśmy tam prawie całą drużynę czyli 11 osób wliczając trenera. No i pojechaliśmy.
Prawie bez problemów dojechaliśmy do Vigo. Prawie, bo już w mieście sami ze sobą sie stykneliśmy. Jeden van wyszedł z tego z obitym tylnym światłem, drugi z wgniecionym bokiem... ale nikomu się nic nie stało. Zastanawialiśmy się jak będzie wyglądać wypłata ubezpieczenia za to, bo pieniądze zostaną zabrane z ubezpieczenia Uniwersytetu i wypłacone uniwersytetowi:P

Vigo to miasto obrzydliwie duże, szare, pełne biurowców i innych bloków. Taka mniejsza Łódź. Zupełnie nie podobne do miast, które do tej pory zobaczyłem na Półwyspie Iberyjskim (:P) Boisko okazał się leżeć ponad 10km od miasta. Dojechaliśmy tam przed godziną 12 i drużyna od razu poszła grać.
Pierwszy mecz był porażką - przegraliśmy 18:2. Po naszym meczu grały jeszcze dwie drużyny. Ten mecz był na trochę równiejszym poziomie, ale był tak długi i nudny, że poszedłem spać.
Generalnie rzecz biorąc baseball to dość nudny sport. Zazwyczaj nic się nie dzieje, a jak wreszcie ktoś coś odbije, to zaraz zostaje wyautowany. A po trzech autach drużyny się zmieniają i ta komedia zaczyna się od nowa. I tak przez 2 godziny...

Wieczorem trafiliśmy do hotelu w centrum miasta. Hotem dwugwiazdkowy. Zastanawialiśmy się czemu ma jedną gwiazkę mniej niż ten w Lizbonie i rano się dowiedzieliśmy - śniadanie było na prawdę marne - byłka z dżemem i kakao. Jeszcze poprzedniego dnia wieczorem poszliśmy do baru, gdzie spróbowałem
prawdziwej hiszpańskiej Tortilli. Obejrzeliśmy też kawałek miasta i poszliśmy spać, bo pobódka była o 7. Następnego dnai mecz znów najlepszy nie był - tez przegraliśmy, ale przynajmniej nie z tak strasznym wynikiem:P Tym razem 6:0 o ile dobrze pamiętam. A na koniec finał. Drużyny finałowe grały na prawdę dobrze, ale ja z Arkiem raczej chcieliśmy zobaczyć jeszcze trochę okolicę, więc przeszliśmy się, zrobiliśmy kilka zdjęć zatoki i okolic boiska.

A teraz najlepsze... Dostaliśmy medale. Czwarte miejsce, to też zobowiązuje... Nieważne, że grały tylko cztery drużyny;) Mamy medale, koszulki i puchar. Ukontentowani powróciliśmy do Aveiro. To ostatni mecz w tym sezonie, następne w przyszłym roku. Może nawet w jakimś wystąpie, bo w końcu dwa razy w tygodniu trenuję ten głupi sport:P I wtedy medal będzie mi się należał jak psu zupa, bo teraz dostałem go raczej przez przypadek - mieli za dużo:P

A za tydzień do Santiago da Compostela. Czekam z niecierpliwością.
No to do następnego! Jak to mówią koledzy informatycy "Cout!"