niedziela, 4 listopada 2007

Vigo Baseball tour

Tak się złożyło, że trafiły się darmowe miejsca w pokoju hotelowym na wyjeździe drużyny baseballowej Aveiro na turniej do Vigo i przyszło nam tam pojechać. Konkretnie rzecz biorąc Arkowi i mi. Jeszcze dzień przed nie wiedzieliśmy o tym, że możemy jechać, a tu telefon, i pytanie "tak, czy nie?". Odpowiedź była prosta;)
Takim sposobem musieliśmy zrobić jeszcze małe zakupy dzień wcześniej żeby nie umrzeć w Vigo z głodu i stawić się na zbiórce o bardzo niewygodnej godzinie 6.15 przed centrum sportu University of Aveiro. Spotkaliśmy tam prawie całą drużynę czyli 11 osób wliczając trenera. No i pojechaliśmy.
Prawie bez problemów dojechaliśmy do Vigo. Prawie, bo już w mieście sami ze sobą sie stykneliśmy. Jeden van wyszedł z tego z obitym tylnym światłem, drugi z wgniecionym bokiem... ale nikomu się nic nie stało. Zastanawialiśmy się jak będzie wyglądać wypłata ubezpieczenia za to, bo pieniądze zostaną zabrane z ubezpieczenia Uniwersytetu i wypłacone uniwersytetowi:P

Vigo to miasto obrzydliwie duże, szare, pełne biurowców i innych bloków. Taka mniejsza Łódź. Zupełnie nie podobne do miast, które do tej pory zobaczyłem na Półwyspie Iberyjskim (:P) Boisko okazał się leżeć ponad 10km od miasta. Dojechaliśmy tam przed godziną 12 i drużyna od razu poszła grać.
Pierwszy mecz był porażką - przegraliśmy 18:2. Po naszym meczu grały jeszcze dwie drużyny. Ten mecz był na trochę równiejszym poziomie, ale był tak długi i nudny, że poszedłem spać.
Generalnie rzecz biorąc baseball to dość nudny sport. Zazwyczaj nic się nie dzieje, a jak wreszcie ktoś coś odbije, to zaraz zostaje wyautowany. A po trzech autach drużyny się zmieniają i ta komedia zaczyna się od nowa. I tak przez 2 godziny...

Wieczorem trafiliśmy do hotelu w centrum miasta. Hotem dwugwiazdkowy. Zastanawialiśmy się czemu ma jedną gwiazkę mniej niż ten w Lizbonie i rano się dowiedzieliśmy - śniadanie było na prawdę marne - byłka z dżemem i kakao. Jeszcze poprzedniego dnia wieczorem poszliśmy do baru, gdzie spróbowałem
prawdziwej hiszpańskiej Tortilli. Obejrzeliśmy też kawałek miasta i poszliśmy spać, bo pobódka była o 7. Następnego dnai mecz znów najlepszy nie był - tez przegraliśmy, ale przynajmniej nie z tak strasznym wynikiem:P Tym razem 6:0 o ile dobrze pamiętam. A na koniec finał. Drużyny finałowe grały na prawdę dobrze, ale ja z Arkiem raczej chcieliśmy zobaczyć jeszcze trochę okolicę, więc przeszliśmy się, zrobiliśmy kilka zdjęć zatoki i okolic boiska.

A teraz najlepsze... Dostaliśmy medale. Czwarte miejsce, to też zobowiązuje... Nieważne, że grały tylko cztery drużyny;) Mamy medale, koszulki i puchar. Ukontentowani powróciliśmy do Aveiro. To ostatni mecz w tym sezonie, następne w przyszłym roku. Może nawet w jakimś wystąpie, bo w końcu dwa razy w tygodniu trenuję ten głupi sport:P I wtedy medal będzie mi się należał jak psu zupa, bo teraz dostałem go raczej przez przypadek - mieli za dużo:P

A za tydzień do Santiago da Compostela. Czekam z niecierpliwością.
No to do następnego! Jak to mówią koledzy informatycy "Cout!"

5 komentarzy:

PAPROCH pisze...

Ładna grafika, choć niebieski trochę źle się czyta:-p Ej, ja myślałam, że Ty jedziesz grac do tego Vigo, a nie tylko kibicować;-)

Mateusz pisze...

Ej no wczesniej też były zielone literki, tylko ciemniejsze;)

PAPROCH pisze...

Ojeju, no:-p Ale lepiej było. No ale to Twój blog, Tobie się ma podobać. BUZIA!!!

Mateusz pisze...

Oczywiście miałem napisać niebieskie, a nie zielone:PPP

asiagapa pisze...

ooo... jak dawno mnie to nie było, ale wszystko nadrobiłam i przeczytałam :) Dużo się zmieniło :)Zdjęcia bardzo fajne :) A czwarte miejsce na cztery :P Nie jest źle :P
Pozdrawiam :)
P.s. Kiedy przyjeżdżasz do Polski?