niedziela, 11 listopada 2007

Aveiro -> Valenĉa -> Sanxenxo -> Santiago de Compostela -> Aveiro

Kolejna wycieczka i kolejne miasta na mapie Półwyspu Iberyjskiego "odptaszkowane". Tym razem jedno w Portugalii i jedno w Hiszpanii. Nie liczę Sanxenxo bo byliśmy tam 10 minut, tylko, żeby spojrzeć na plażę.
Tak więc wycieczka jak zwykle zaczęła się o paranoicznej godzinie siódmej trzydzieści. Tym razem wyjątkowo wyjechaliśmy bardzo szybko. Był tylko jeden autokar, wszyscy przyszli na czas i już po piętnastu minutach kierowca spuścił ręczny i wielkie koła drgnęły. No dobra.. wystarczy tej poecji;) Po prostu ruszyliśmy o godz. 7.45.
Miejsce przeznaczenia czyli Santiago de Compostela jak wiadomo jest z Aveiro dość daleko - dalej niż Lizbona. Więc dużo przerw nie było. Pierwszy postój dopiero przy granicy Portugalia-Hiszpania w małym miasteczku o wdzięcznej nazwie Valenĉa (nie mylić z Walencją) . Miasteczko - już trzecie w Portugalii - całe wewnątrz murów obronnych. To zbudowane wyjątkowo ciekawie - całe na planie dwunastoramiennej gwiazdy. Oczywiście całe miasto zyje z turystów, więc ceny nie dla studentów, ale przynajmniej obejrzeliśmy ładne uliczki i mury obronne. Na murach stały prawdziwe armaty (w całkiem dobrym stanie). Valenĉa jest położona na wzgórzu więc doskonale widać z Niej kawał Hiszpanii i Portugalii zarazem. Miasto było w przeszłości pierwszym fortem Portugalii w walkach przeciwko Hiszpanii. Najśmieszniej, a może najładniej wygląda to, że na murach rośnie trawa, drzewa i wszystko się jakoś tak dobrze komponuje. Długo tam nie posiedzieliśmy, bo trzeba było jechać dalej. Minęliśmy rzekę Minho i po drugiej stronie mostu byliśmy już w Hiszpanii. Jak to powiedział Joao - państwie gdzie ludzie zarabiają więcej, płacą mniej podatku, benzyna kosztuje 30 centów mniej za litr, ale za to jedzenie jest gorsze, a powietrze śmierdzi;) Z tym powietrzem to bym się nie zgodził, bo akurat Aveiro jest dość śmierdzącym miastem z powodu Rii, która jest w okolicy i wielu kanałów, które przecinając miasto roznosząc razem ze sobą zapach glonów i nieraz innych paskudztw. Następny postój wykonał się w mieście o najgłupszej nazwie jaką słyszałem, mianowicie w Sanxenxo, co czyta się "Sanszjenszu" czy jakoś tak. Postój był na prawdę krótki, bo spieszyło nam się do miejsca o wiele bardziej wartego zobaczenia niż Sanszjenszu. Około godziny czternastej dojechaliśmy do Santiago. Już z daleka widać Katedrę górującą nad miastem. Zatrzymaliśmy się niedaleko centrum i poszliśmy pieszo w stronę głównego placu. Po drodze znaleźliśmy kościół i wszyscy zaczęli mu robić zdjęcia z przekonaniem, że to właśnie jest Katedra. Okazało się, że to był fałszywy alarm;) Prawdziwa Katedra Santiago de Compostela robi dużo większe wrażenie niż ten mały kościółek po drodze. Szybko jednak doszliśmy do samej Katedry. Jest ogromna. Mógłbym nawet powiedzieć, że to "olbrzymie bydle" na początek nie wchodziliśmy do środka, bo chcieliśmy się najpierw przejść po mieście. Zobaczyliśmy kilka ładnych wąskich uliczek i skwerków, poszliśmy do parku, zjedliśmy coś i wróciliśmy na główny plac. Tam już bezpośrednio udaliśmy się zwiedzać katedrę. W środku tak jak na zewnątrz jest wielka. Wysokości ma chyba ze czterdzieści metrów, cała przepełniona złotem i srebrem jak to w kościołach bywa. Tam jednak można przejść za ołtarz, obejrzeć ołtarz od środka, a nawet zejść pod ołtarz (tam jest grób świętego Jakuba) Tak też uczyniliśmy. Nie weszliśmy tylko do środka na ołtarz, bo była za duża kolejka. Jedna rzecz, która mnie trochę zdziwiła, a trochę uradowała, to, że ludzie faktycznie tam chodzą do tego miasta. To nie jest legenda, czy opowieść o drodze świętego Jakuba. Spotkaliśmy na prawdę wielu pielgrzymów w kościele, z laskami, plecakami, a na plecakach muszlami. Po mieście też wielu chodziło. Jeden człowiek mocno nieogolony przyszedł na plac przed katedrą, usiadł na plecaku. Siedział tak i nie wierzył, że tam doszedł. Inni ludzie przyjechali na rowerach, położyli rowery na ziemi i siedzieli przed Katedrą, gapiąc się na nią zmęczonym wzrokiem. Długo tak siedzieli, też pewnie kawał drogi przejechali, żeby to zobaczyć.
Później poszliśmy do muzeum Pielgrzymów. Na pierwszym piętrze były różne pamiątki zostawione przez pielgrzymów, typowe obrania, dokumenty itp, natomiast dużo lepsze moim zdaniem było piętro drugie. Na drugim piętrze zrobiona była wystawa zdjęć z pielgrzymek. Całe pomieszczenie zrobione było na czarno miało, zdjęcia, wydrukowane były na białych kawałkach materiału i zawieszone w powietrzu, więc można było oglądać je z dwóch stron. Wszystko podświetlone od spodu dawało super wrażenie.
Drugie odwiedzone muzeum to Muzeum Galicji. Tam średnio mi się podobało, ale za to budynek w którym było muzeum był super. Między piętrami przechodziło się kręconymi schodami, które składały się z trzech poziomów schodów, czasem trzeba było się nieźle nagłówkować, żeby dojść jak dojść na które piętro, bo nie każde schody miały wyjście na każde piętro. Zdjęcia schodów można z resztą zobaczyć na picasie:) W muzeum były eksponaty z historii galicji, dużo urządzeń, przykładowe pomieszczenia gospodarcze, szkoły, sklepy itp. Najbardziej spodobała nam sie maszyna do pisania bez numeru '1'.
Stamtąd już poszliśmy do autokaru robiąc jeszcze krótki spacer po mieście wieczorem. Z Santiago nie pojechaliśmy jednak bezpośrednio do Aveiro, bo zatrzymaliśmy się w "portugalskim domu" żeby uczcić święto, które nazywa się Magusto. "Portugalskim domem" okazał sie dom rodziców Joao. Zadomem zrobili nam mini ucztę:) Były kasztany prażone i jakaś typowa portugalska zupa. Do tego Vinho Verde domowej roboty. Kilka osób postanowiło zagrać w bilard na starym stole w kańciapie Joao. My za to oglądaliśmy wszystkie jego pamiątki. A było co oglądać. Facet zwiedził pół świata. Miał kartki pocztowe z koła podbiegunowego, Z każdego kontynentu chyba (może oprócz Australii), z Polski też;) Do każdej miał jakąś historię, którą z przyjemnością nam opowiadał:P Cała ta kańciapa wyglądała jak z amerykańskich filmów, gdzie jakiś nastolatek ma kawałek miejsca w garażu, tam spotyka się ze znajomymi i trzymają tam wszystkie swoje pierdoły:P No ale wracając do jedzenia, to pierwszy raz jadłem takie kasztany i muszę przyznać, że są naprawdę dobre!

Stamtąd wyruszyliśmy po około godzinie, tym razem już bezpośrednio do Aveiro. Niestety nie było mi dane się położyć po piętnastogodzinnej wycieczce, bo poszedłem tłumaczyć pytania na systemy operacyjne..

Następna wycieczka na najwyższy szczyt lądowej Portugalii. Już nie mogę się doczekać;)

Pozdrawiam!

PS. nie mogę dodawać tych slajd-szołów, które są po lewej. Nie wiem dlaczego, ale na razie nie ma takiej opcji na Picasie.

4 komentarze:

PAPROCH pisze...

Hej:-) Jak zwykle fajowy wpis:-) Nieźle tam się bawisz, podróżniku:-*

PAPROCH pisze...

O, i widzę, że slajd-szoły już działają:-)

Mateusz pisze...

Nie działają, bo nie mogę zrobić nowych, są tylko stare...

Mateusz pisze...

Już działają Slajdszoły. Miłego oglądania;)