piątek, 4 kwietnia 2008

Hiszpański Triptyk - ROZDZIAŁ III: Leon

Teraz siedzę w Valladolid - mieście rodzinny Rubena, o którym przeczytacie później. Jestem w drodze powrotnej do Portugalii.. Jeden autobus za mną, jeszcze autobus, dwa metra, samolot, metro i pociąg. Potem 30 minut z buta i będę w akademiku. Niestety tej nocy nie pośpię. Mam tylko nadzieję, że zdążę na samolot bo w Madrycie jestem dwie i pół godziny przed odlotem, a muszę przejechać całe miasto na lotnisko.
Kawiarnia na dworcu w Valladolid jest strasznie zasyfiona i pusta. Jestem prawie sam, bo kto by o tej porze dzień przed wielką nocą wybierał się do Madrytu?

Minęło sporo czasu od kiedy zacząłem to pisać, więc mogę trochę mylić fakty. Ale najważniejsze rzeczy pamiętam. Teraz jest poniedziałek, 21 kwietnia. Jakby na to nie patrzeć moje urodziny;) No nic.. przechodzę do opisywania Leon.

Do Leon dojechałem z przesiadką w niewielkim mieście o nazwie Zamora. Dość wcześnie rano na ciasteczkach kupionych w DIA dojechałem do Leon. Na dworcu poczekałem trochę czasu na spotkanie z Marią. Spotkanie bardzo miłe. Ona nie zmieniła się w ogóle, ja miałem zafarbowane włosy, więc trochę inaczej;) Zaraz stamtąd poszliśmy do mieszkania w którym miałem mieszkać. Okazało się, że jakiś czas temu Maria z rodzicami i siostrami przeprowadzili się do innego mieszkania bliżej centrum, dużo większego i ładniejszego a to stoi puste. Akurat w ten weekend mieszkał tam chłopak jednej z sióstr Marii - Sagry. Tak.. właśnie tak ma na imię - Sagra. A chłopak ma na imię Ruben - z wyglądu dość niepozorny, chociaż zrobiony na typowego Hiszpańskiego Macho. Dostałem własne klucze do mieszkania i zostałem poinformowany, że akurat tego dnia zjechała się rodzina Marii do miasta z okazji świąt i idą na jakiś uroczysty obiad, na który też poniekąd byłem zaproszony. Mogłem wybrać czy iść na drogi obiad czy obejrzeć miasto. Postanowiłem jednak obejrzeć miasto. Po pierwsze dlatego, że właśnie po to tam przyjechałem, po drugie dlatego, że to obiad rodzinny, a ja nikogo nie znałem. Wybraliśmy się więc w czwórkę (ja z Marią, Sagrą i Rubenem) do centrum zobaczyć procesje. W Leon procesje są dużo większe i dużo huczniejsze niż w Salamance. Figury są naprawdę olbrzymie, "bractwa", które je trzymają liczą około 150 osób, wszyscy zsynchronizowani, tak samo ubrani. Oprócz tego, że nie rozumiem do końca tej tradycji to wygląda to ładnie. Podobno trenują jednostajne bujanie się z figurą od lipca roku wcześniejszego. Niestety procesje mają swoje wady i zalety - całe miasto jest zablokowane. Dla samochodów i pieszych. Jeżeli jakąś ulicą przechodzi procesja nie można przez Nią przejść. A procesji zdarza się kilka równocześnie w całym mieście i tak przez całe święta.

Obejrzawszy kilka figur w procesji udaliśmy się do miejsca z którego Leon słynie - katedry. Katedra w Leon jest olbrzymia i piękna - z resztą jest jedną z tych, które stoją na drodze świętego Jakuba. Podobno ta właśnie katedra jest kościołem z największą powierzchnią witraży w Europie. Aż nie chce mi się w to wierzyć, ale jest to możliwe, bo faktycznie we wszystkich ścianach ą olbrzymie witraże. Tam spędziliśmy sporo czasu i dowiedziałem się kilku ciekawych - śmiesznych historii związanych z katedrą. Jedna, która najbardziej mi się spodobała mówi, że podczas budowania katedry jedna z wież ciągle się zapadała. Za każdym razem kiedy budowniczowie zbudowali kawałek wieży ona sypała sie przez noc. Po jakimś czasie architekci i inni odpowiedzialni za budowę stwierdzili, że wieża jest podkopywana przez kreta. Żeby "przekupić" albo raczej "przekonać" kreta, żeby przestał kopać na jednej z wież nad drzwiami przymocowali figurę kreta zrobioną chyba z brązu (albo jakiegoś innego metalu). Po tym zabiegu kreta przestał podkopywać i kościół stanął bezproblemowo. Oczywiście w rzeczywistości pod kościołem było złe podłoże, które osuwało się pod ciężarem kamienia. Co jest najśmieszniejsze w tej historii to to, że figura nad drzwiami nie przedstawia kreta tylko żółwia! Jak widać biologowie w średniowieczu średnio znali się na gatunkach zwierząt;) Takim oto sposobem żółw przekonał kreta, którego nie było, żeby nie psuł kościoła. A co najśmieszniejsze - zadziałało;)

Po zrobieniu wielu zdjęć w katedrze i przed nią pospieszyłem na obiad, bo byłem już zdrowo głodny. Po raz trzeci na tym wyjeździe udałem się do kebaba na kebaba. Kebab był wyjątkowo dobry. W barze zapoznałem się z miłym panem kelnerem, który od razu zauważył, że nie jestem z Hiszpanii i zaczął mnie wypytywać o szczegóły co robię w Leon, skąd jestem itp. Sam opowiedział o sobie historię. Pan kelner, którego imienia teraz nie pamiętam przyjechał do Hiszpanii z Maroko, bo tam ciężko było z pracą. Skończył chyba nawet jakieś studia tam i wyjechał pracować. Co jest zadziwiające płynnie mówił w czterech językach - Arabskim, Angielskim, Francuskim i Hiszpańskim. Mimo to wolał przygotowywać i podawać swoje narodowe żarcie zamiast znaleźć lepszej pracy. A może ta wcale nie była taka zła;)

Po obiedzie przeszedłem się jeszcze po mieście i wróciłem do domu, bo byłem dość mocno senny.
Wieczorem do mieszkania wrócili wszyscy (czyli Maria, Sagra i Ruben) i postanowiliśmy przejść się na miasto.
Wszelkiego rodzaju barów, kawiarni i pubów w Leon nie brakuje. A co najlepsze tradycją jest, że tak zwane Tapas, czyli przystawki są w Leon zawsze za darmo. Tak więc odwiedzając pizzerię i zamawiając dla każdego tradycyjny drink wielkanocny każdy dostał do tego ósemkę pizzy;) Coś niesamowitego! Tak spożyliśmy swoją kolację. Możecie mi wierzyć lub nie, ale naprawdę najadłem się. Obeszliśmy chyba 8 barów! Na koniec trafiliśmy jeszcze do jakiejś niby dyskoteki, gdzie leciała tylko hiszpańska muzyka. No ale długo tam nie posiedzieliśmy, bo następnego dnia chcieliśmy jechać w góry.
Konkluzje z tego dnia? Piłem najlepsze Cappuccino w życiu i to pierwszy raz z kieliszka. Po drugie.. odkryłem, że tonik w ultrafiolecie świeci się na zielono-niebiesko.
No i poszliśmy spać.. żeby następnego dnia zobaczyć śnieg.

Tak, śnieg. Wstaliśmy rano, żeby pojechać w góry. Podobno jedno z najpiękniejszych miejsc w Hiszpanii - Picos de Europa. Jednak w połowie drogi zaczął padać śnieg. I to nie był taki sobie śnieżek. Solidna burza śnieżna. Ledo mogliśmy jechać, z widoków nici (chociaż kilka zdjęć zrobiliśmy). Przejechaliśmy się więc tylko trochę po okolicy i zajechaliśmy do śmiesznego zajadu wyglądającego jak z PRLu żeby zjeść obiad. Do najtańszych nie należał, ale był na prawdę dobry.
Tego dnia spowodowani pogodą dużo więcej już nie zrobiliśmy.. ja miałem autobus jeszcze tego samego dnia w nocy. Poszliśmy więc do kilku kolejnych barów grać w bilard, tak zwane Darty i jeść darmowe tapas;) Wieczorem Spróbowałem jeszcze tradycyjnych hiszpańskich wędlin i serów z bagietką - to taka mini kolacja przed wyjazdem przygotowana przez mamę Marii.

A o 2 w nocy zebraliśmy się wszyscy do samochodu Rubena (z resztą to chyba najdroższy samochód w jakim w życiu siedziałem - pierwszy raz widziałem, żeby samochód podawał pasażerowi pasy do zapięcia a silnik zapalał się na guzik zamiast kluczykiem). Po walce z lodem na szybie pojechaliśmy na stację autobusów. Pożegnałem się z wszystkimi i pojechałem z kolejną przesiadką do Madrytu. Jak już wiecie przesiadka była w Valladolid, z którego zacząłem pisać ten rozdział.

Śnieg zalegał na poboczach jeszcze niedaleko przed Madrytem. Nad ranem z mętnym światłem słońca wyglądał ładnie. Do lotniska dotarłem bezproblemowo poznając po drodze jeszcze jednego starszego pana Hiszpana,m któremu pomogłem dostać się na lotnisko, bo nie miał pojęcia jak się tam udać. Jak zwykle bez bagażu odprawa trwała króciutko. Jeszcze zdążyłem poczekać na samolot i zjeść coś szybko jako śniadanie. No i poleciałem. Cały lot spałem.. w końcu w nocy nawet nie zmrużyłem oka..

Tak skończyła się moja wizyta w Hiszpanii. Było na prawdę sympatycznie i jak widać niezapomnianie, bo pamiętam bardzo dużo szczegółów. Większości z nich tu nie opisuję, bo byłoby to niemożliwe.
W ten weekend byliśmy w Hiszpanii jeszcze raz. Tym razem w zupełnie innej okolicy. Ale to opisze już w innym poscie.

1 komentarz:

PAPROCH pisze...

Niezły z Ciebie obieżyświat:-)
Najbardziej spodobała mi się historia z kretem i żółwiem:-)